Bletka z balustrady

Bletka

Generatywną wyprawę w post-peiperowski świat, pełną surrealistycznych i dadaistycznych spięć między dawną ramą, a nową treścią przygotował w swoim najnowszym cyfrowym poemacie Leszek Onak. Bletka z balustrady to generator inspirowany pomysłem na ?bazar zdań?, zawartym w zbiorze esejów Nowe Usta Tadeusza Peipera. Zasadą utworu, który wyobrażał sobie Peiper, miał być alternatywny dobór słów i zdań oparty nie tyle na ?zdarzeniu?, co na ?uczuciu?, jakie autor pragnąłby wywołać w czytelniku. Peiper pisał: ?następstwo zdań opierałoby się nie na następstwie realnych zjawisk, lecz na następstwie podyktowanym linią zamierzonego uczucia?.

Idea jest na tyle ogólna i otwarta, że jej realizacja może przybrać wiele form. W Bletce z balustrady Onak renderuje temat następstwa za pomocą funkcji zastępstwa. Innymi słowy zastępstwo ? w Bletce ? to nowe następstwo. Wybór ten ma swoje poetyckie i filozoficzne implikacje (oś wybory/oś kombinacji, synchronia/diachronia), o których można debatować. I dobrze. Ten sam wybór wpływa też na ostateczny kształt utworu. Jego ramą zdaniową jest utwór Noga Peipera, w którym podmieniono czasowniki, przymiotniki i rzeczowniki, a pozostawiono przysłówki, zaimki i inne spoiwa gramatyczno-syntaktyczne. W oryginale Noga (jej pierwsze cztery wersy) wygląda następująco:

Ten hymn z jedwabiu ponad okrucieństwem z cukru;

ta wstęga, która wykwita z miękkich liści trzewika

i darząc napiwkiem światła tłumne zmarszczki bruku,

topi ulice w modlitwie gdy wśród niej światłem zamiga.

Główny blok tekstu w Bletce z balustrady stanowi Noga zwielokrotniona, rozkwitnięta metodą zbliżoną do osławionego, peiperowskiego sposobu budowania zdań. Po początkowym, trwającym około 5 minut losowym wyświatleniu się pojedynczych elementów wiersza ? staje się w on tej fazie cyfrowym wierszem konkretnym i wizualnym ? poemat w końcu osadza się w swojej pełnej wersowo-zdaniowej postaci, na przykład takiej:

Ten gabinet z   domofonu ponad powiadomieniem z   kaloryfera;

ta pszczoła, która przybywa ze   spalonych dresów adresu

i odmieniając strumieniem psa rumiane konfiguracje notatnika,

wlecze cytrynę w tęczy gdy wśród niej kolanem zastyga;

która chodnikowi rzuca na żyrafy wersalki ogniste,

a jeśli nie jest zaznaczeniem, to jedynie dlatego

że wyrównanie tylko opiewa, ale nie umie być krawatem;

która, roznosząc wygaszacze dobrotliwą wdzięczną witaminą,

siedzi w   martwym akwedukcie ze   spódnicy

– a kożuch marnuje się w tej bluzie niby patelnie w serwerze –

wielbi i ciosa dalej? dziąseł urodziwe gniazda

dodają ją? piecze? chowa parkingi moje i wasze?

mruga na pamięci jakie? wzywa obfite wędliny

na bystre kopie o kształcie swawolnego pasjansu, na cofnięcia?

widelcem Unitr oddala parę adidasów która piecze

pokémona kompresji? i jaka jest jej łza? ta lodówka.

Słowa na ekranie nie pozostają stabilne, lecz sukcesywnie ustępują miejsca innym, jedynie szkielet pozostawiając bez zmian. Za autonomiczny segment, ze swoim własnym “efektem interfejsu” uznać wypada początek, w którym tekst powoli się wyłania, w trakcie czego przyjmuje postać wiersza wizualnego i konkretnego. W porównaniu z poprzednim generatorem Onaka, ciernistymi diodami, które podmieniały słowa z fragmentu opowiadania Sierpień Brunona Schulza, bletka z balustrady wprowadza kilka ważnych, nowych elementów, a mianowicie: temporalność i przestrzenność. Poszerzają one wachlarz tego, czym może być wiersz cyfrowy. Rolę kapelusza, z którego wyciągamy losowe teksty (cierniste diody), pogłębia się tutaj o wymiar procesualny.

Tekst i kod, który go generuje odnoszą się do samych siebie jako do zdarzenia odbywającego się w czasie. Utwór tworzy swój własny “czas naturalny”, będący ? według Johna Cayleya ? głównym wyróżnikiem programowalnej (i programatologicznej) poezji. Aktem, ekranowa jednostka lektury, przybiera aspekt wysoce dynamiczny i wręcz ulotny: gdy tylko doczytamy jakąś frazę, dotrzemy do końca jej pojedynczej sub-ramy semantycznej, jej początek i środek zmieniają się wraz z podmienianymi wyrazami. Początek utworu, gdy wzorce takie tworzymy poprzez łączenie słów w przestrzeni ponad wierszowej (gdyż wiersz, ze swoim przeplotem wersów i zdań jeszcze się nie uformował), dodatkowo wyczula czytelnika na te procesy.

Bletka z balustrady to dzieło kodowe (nazywane po angielsku codeworkiem – Rita Rayley), które swoją kodowość nie tylko eksponuje, ale otwarcie czyni swą integralną częścią. Bez zajrzenia do źródła strony html, która spina poszczególne partie rozgrywające onakową partyturę lektura jest uboższa, a wrażenia estetyczne okrojone. Za dowód niech posłuży grafika ascii, którą Onak wita wszystkich śmiałków nie obawiających się podejrzeć wspomnianego źródła strony (w przeglądarkach: “widok > pokaż kod źródłowy”). Z kolei czytelnika, który przejrzał klarownie poszeregowane zasoby generatora do końca, Onak żegna mrugniecięm oka na sześćset sześćdziesiątej szóstej linijce kodu. Wytrwali i bardziej uważni z pewnością dotrą do innych “wielkanocnych jaj” pozostawionych w kodzie pliku głównego index.html i w pliku javascript peiperyzm.js.

Choć najbardziej rzeczowa krytyka uwzględniająca pracę kodu musi dochodzić do zadania podstawowego: analizy i interpretacji funkcji, zmiennych i wartości określonych przez autora w javascripcie i ich wpływu na wygląd i działanie dynamicznego i generowanego tekstu, to w tym krótkim i nie do końca profesjonalnym omówieniu (gdyż jego autor nie jest programistą) ograniczymy się z konieczności do podstaw, na jakie pozwolić sobie może każdy humanista. Poemat przybrać może tysiące form, gdyż całość składana jest z kilkudziesięciu pogrupowanych gramatycznie i semantycznie zbiorów. Część rzeczowników pochodzi z domeny życia codziennego, część z domeny komputerowo-gadżetowej. Algorytm działa tak, by występowały one zarówno w liczbie pojedynczej, jak i w liczbie mnogiej. Za mechanizm utworu odpowiadają cztery osobne pliki javascript, nie licząc biblioteki jquery, w tym plik algorytmu peiperyzm.js (666 linijek kodu) oraz baza tekstowa all_texts.js  (480 linijek kodu). Nakład włożonej tu pracy i pasji w dopracowaniu szczegółów, także w warstwie kodu, jest imponujący. Zachęcamy do lektury i zapraszamy do przysyłania recenzji, którą niniejszy anons zdecydowanie nie jest. Leszek Onak raz jeszcze, po ciernistych diodach,  rzuca wyzwanie idei autorstwa, wprowadza do poezji wymiary w Polsce rzadko obecne i ostro przerabia naszych przedwojennych klasyków ? można spodziewać się kontrowersji, protestów i demonstracji. Dobrze, że o Peiperze nie ma niczego w Koranie.

Mariusz Pisarski